wtorek, 17 stycznia 2023

Najtrudniej zacząć

    Dzwoni domofon. Byliśmy umówieni, więc wpuszczam. Otwieram drzwi do gabinetu i czekam. Wchodzą. Rodzice i dziecko. Dorośli jakby lekko zdenerwowani, pocierają dłonie, rozglądają się niepewnie. Nie wiedzą czego się spodziewać. Chyba myśleli, że będę w fartuchu, wykonuję przecież zawód medyczny. Trzylatek nie ma oporów- przebiega obok mnie, pędzi do zabawek. Zatrzymuję go, witam się, mówię o zasadach. A te są proste: do części głównej nie wchodzimy w butach i najpierw myjemy ręce. Dlaczego boso? Bo często bawimy się na podłodze, nie chcę niepotrzebnie brudzić. Poza tym lubię stymulować stopy, dzisiejsze dzieciaki rzadko mają okazję poczuć podłoże. Mycie rąk wydaje się oczywiste, ale nie dla wszystkich. Niektórzy przychodzą prosto z piaskownicy niestety. 

   Teraz możemy się zacząć bawić. Dzieci chętnie nawiązują kontakt w zabawie, a ja mam okazję do wielu obserwacji (nie tylko mowy). Kiedy dziecko ufa mi już wystarczająco, zakładam rękawiczki. I słyszę jęk: "Boże, zaczyna się" To nie dziecko jęczy. To rodzice są przerażeni. I przekazują dziecku swoje emocje. Zupełnie niepotrzebnie. Zakładam na palec wielkie oczy, robię kukiełkę, która z dzieckiem rozmawia. To ona zajrzy do buzi. Dziecko jest zafascynowane. Otwiera buzię ze zdumienia, co oczywiście skrzętnie wykorzystuję. 

   Nie zawsze się udaje. Niektóre dzieci mają złe doświadczenia i dźwigają lęk rodziców. Wtedy oswajamy rękawiczki. Bawimy się nimi. Robimy balony i podbijamy. Malujemy na nich buźki. Dmuchamy w kubek i wyskakuje z niego Felek R (albo królik czy inne zwierzątko). Bywa, ze wystarczy zmienić kolor rękawiczek.

Felek R

   Czas na rozmowę z rodzicami. Przed spotkaniem wysłałam im ankietę, zadaję pytania uzupełniające. Najtrudniejsze pytanie w ankiecie: "Proszę szczegółowo opisać trudności dziecka". W odpowiedzi dostaję ogólniki. Rodzice wiedzą, że coś jest nie tak, ale co konkretnie? Bardzo trudno ubrać swoje obawy w słowa. Dlatego rozmawiamy. W trakcie rozmowy często słyszę: "A tak, rzeczywiście tak było", "Ma Pani rację, teraz sobie przypominam". Potrzebują naprowadzenia, a może tylko skupienia na szczegółach. A szczegóły są bardzo istotne.

"Jakie leki brała Pani w ciąży?" 

"Nie brałam leków"

"A euthyrox?"

"No tak, euthyrox brałam"

Kiedy wiem już wystarczająco dużo, mówię jakie są moje wnioski. Czasem do pełnej diagnozy potrzebuję konsultacji z innymi specjalistami. Przedstawiam plan działania, tłumaczę co można zrobić w domu. Decyzja należy do rodziców.




11 komentarzy:

  1. Naprowadzanie i pytania szczegółowe, jak widać są pomocne.
    Sama spotykam się z tym, że gdy próbuję lekarzowi coś podpowiedzieć, bo niby znam swój organizm, to się obrusza, zmienia temat. Może i rodzicom twoich pacjentów trudno przychodzi taka rozmowa, bo doświadczenia mają różne...a i pamięć bywa zawodna.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekarze są bardziej wyspecjalizowani i niestety rzadko patrzą na pacjenta całościowo. Mnie interesują najdrobniejsze szczegóły, pozornie zupełnie niedotyczące problemu. Ale masz rację- rodzice o tym nie wiedzą

      Usuń
  2. :) Mam już dorosłego żonatego faceta ale jako dziecko mówił w niezrozumiałym dialekcie :) nie ominęła nas wizyta u logopedy . Pamiętam obrazki które miały zmusić małe dziecko do nazwania rysunków. I tak wówczas się dowiedziałam jak bogate zasoby słownictwa posiada moje dwuipółletnie dziecko. Zamiast kalosze były gumowce zamiast płaszcz było palto zamiast kożuch peleryna i tak cały czas....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, czasem bywa zabawnie. Mi zwykle jest wszystko jedno jakich słów używa dziecko (byle nie mówiło "hau" na krowę). Wczoraj była żaba, zamiast jaszczurki. I super, też zielona. A jaszczurki nawet nie oczekiwałam - za trudna. Takie zamiany mogą sporo wnieść do diagnozy.

      Usuń
  3. Podobnie jest z pytaniem: na co dziecko chorowało? Najczęściej można usłyszeć, że jest zdrowy. A czy było hospitalizowane? Tu już odpowiedzi bywają różne. Nie oskarżam rodziców o złe intencje lub nieuwagę. Sama zapomniałam o Letroxie :) Wiesz, jak bierze się coś ciągle i to takie małe :) to jakby przestaje być lekiem, a pewną normą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Rodzic nie wie co jest dla mnie ważne. Dlatego lubię porozmawiać. Często okazuje się, że słowa nie zawsze znaczą to samo. Dziecko oczywiście je jabłka. Ja wyobrażam sobie, że odgryza. Dopiero jak dopytam okazuje się, że jada tylko pokrojone (albo przetarte). A to jednak robi różnicę.

      Usuń
    2. Szarabajka, faktycznie tak jest z tymi lekami. Ze 2 lata temu w szpitalu zapytali Młodej o leki; wymieniła antydepresanty, żelazo, witaminy i przeciwbólowe, a drugiego dnia lekarz się smieje, że zapomniałysmy onie o jednym i że nieładnie cyganić (u nas lekarz moze sprawdzić w necie dossier pacjenta). Patrzymy zdziwione, a ten mówi Desorel… No faktycznie, Młoda bierze pigułki od 11 roku zycia, od tak dawna, że nie prawda ;-)

      Usuń
  4. Ciekawy pomysł z tymi gadającymi „maskotkami” i chodzeniem na boso. Nakaz mycia rąk w Belgii chyba spotkał by się z szokiem i niedowierzaniem. Tu nawet w szkole przed śniadaniem czy obiadem nikt nie myje rąk, a dzieci bawią się na podwórku rano, jak i na przerwach. Gdy pierwszy raz przyszłam pomagać w przygotowaniu jedzenia na imprezę z Komitetem Rodzicielskim i zapytałam, gdzie można umyć ręce, patrzono na mnie, jakbym się z choinki urwała ;-) Tylko (na szczęscie) po wyjściu z wc zalecają mycie łap.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka restrykcyjna zrobiłam się od czasu covidu. Używam tych samych zabawek z każdym dzieckiem, nie mogę ich wciąż dezynfekować. No i niektóre łapki zwyczajnie się lepią. Obok gabinetu jest piekarnia, sporo dzieci tam wstępuje po pączka czy pizzę. I potem wszystko mam opalcowane. Brrr!

      Usuń
  5. Widać, że z troską podchodzisz do dzieci i z profesjonalzmem prowadzisz zajęcia.
    Dołączam serdeczności

    OdpowiedzUsuń

Chętnie o tym z Tobą porozmawiam.