- Mówi Zofia R...ska (O miło, że się pani przedstawia. Wprawdzie podniesionym głosem, ale i tak doceniam) MAM DZIECKO, DŁUGO NIE MÓWIŁO TERAZ MÓWI. TRZEBA NAUCZYĆ '"SZ". BIERZE PANI?- wykrzykuje do słuchawki, jakby strzelała z automatu.
Trochę próbuję panią uspokoić. Czterolatek nie musi mówić "sz", zwłaszcza, jeśli rozwój mowy był opóźniony. Ale oczywiście warto sprawdzić, czy nie ma innych problemów. Rodzice często się martwią czymś co problemem nie jest, a nie dostrzegają tego nad czym rzeczywiście trzeba pracować. Pani nie słucha. Krzyczy coś o hulajnodze. Chyba nie do mnie. Nie wiem czy już skończyłyśmy rozmowę, czy mam czekać. Właściwie powinnam to przerwać, zaoszczędziłabym sobie nerwów.
- TO BIERZE PANI?
Mam wielu (chyba zbyt wielu) pacjentów. Ale zgadzam się zajrzeć w kalendarz. Rodzice zwykle chcą terminu po przedszkolu i pracy, a ja mam popołudnia już zajęte
- Najpóźniejsza dostępna godzina u mnie... - Nie kończę. Przerywa mi głos nieznoszący sprzeciwu.
- MOJE JEDYNE TERMINY TO WTOREK I PIĄTEK.
Zatkało mnie. Rozumiem, że mam się dostosować. Zapala mi się czerwona lampka. Ale chyba zbyt słaba. Znajduję godzinę. Tłumaczę procedurę. Żeby się do spotkania przygotować potrzebuję informacji o dziecku. Zwykle wysyłam ankietę. Dzięki temu ja będę przygotowana, a spotkanie potrwa krócej. Nie tym razem
- JA NIE MAM CZASU NA ANKIETY! MAM SWOJE LATA (?), ZGADZAM SIĘ, ŻEBY BYŁA PANI NIEPRZYGOTOWANA
Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Porozmawiamy przy spotkaniu. Przesyłam adres gabinetu i informację o płatności (tylko przelew). Znowu telefon.
- ALE JA ZAPŁACĘ GOTÓWKĄ!
- Moja księgowa nie zgadza się na gotówkę. Nie mam kasy fiskalnej.
- NIE SZKODZI. ŻEBY ZROBIĆ PRZELEW MUSZĘ JECHAĆ DO BANKU. ZAPŁACĘ GOTÓWKĄ.
- Ale może bankowość elektroniczna...- nieśmiało proponuję
- JA MAM NOWY TELEFON, NIE MOGĘ ELEKTRONICZNIE. JA ZNAM ŻYCIE, PROWADZIŁAM FIRMĘ itp, itd.
Nie słucham, nie mam na to czasu. Postanawiam wytłumaczyć przy spotkaniu.
Nadszedł ten dzień. Nowi pacjenci zwykle przychodzą wcześniej. Nie znają drogi, nie wiedzą gdzie będą mogli zaparkować. Czasem się spóźniają parę minut, bo nie mogą znaleźć furtki. Nie denerwowałam się, kiedy o umówionej godzinie nikt się nie pojawił. Telefon zadzwonił 7 minut po czasie.
- Pani magister, my się spóźnimy. ( Szok, nikt mnie tak nie tytułuje) Proszę czekać
Czekam. I zaczynam się denerwować. Bo tracę czas. Nie mogę zająć się czymś sensownym, bo mogą przyjść w każdej chwili. No i kolejne plany będę musiała poprzesuwać. Im dłużej ich nie ma, tym mniej czasu na diagnozę zostaje.
Kwadrans po telefonie o spóźnieniu nadal nikogo. Dzwonię.
- My już jesteśmy pod domem
Skoro są niedaleko, to wpuszczę i wytłumaczę, że diagnoza nie może być przeprowadzona solidnie, bo nie mam na to czasu. Czekam. Pół godziny po umówionym czasie ubieram się i wychodzę. Jak zamknę drzwi, to nie będę miała pokus, żeby się złamać. Spotykamy się przy furtce.
- Dzień dobry, Pani chyba do mnie. Bardzo mi przykro, ale nie mogę dłużej czekać. Mam inne zobowiązania, a pół godziny na diagnozę to za mało. Przepraszam, ale nie widzę szans na współpracę.
- NIE MOGŁAM WCZEŚNIEJ, JESTEM ZMĘCZONA, NIE WYSPAŁAM SIĘ. JA PANI ZAPŁACĘ.
- Przykro mi, nie zależy mi na pieniądzach. (i co mnie obchodzi Pani zmęczenie?)
- JA PRACUJĘ Z LEKARZAMI. NAWET ONI NIE TRAKTUJĄ TAK PACJENTÓW. ZNAJDĘ KOGOŚ INNEGO!
- Powodzenia.
Długo jeszcze wykrzykiwała za mną
- PANI, LO-GO-PE-DA! PANI, LO-GO-PE-DA!
Chyba chciała, żeby to brzmiało obraźliwie. Cóż, w moim gabinecie działam na moich warunkach.
* Imię i nazwisko bohaterki oczywiście zmienione